Bogusława Wojtowicza wspominają artyści i przyjaciele:

 

Ach, ten Boguś!

Gdybym był aktorem, a kartka papieru sceną teatralną, odegrałbym na niej monodram powtarzając:

Ach, ten Boguś! 

Różnie bym akcentował, frazował, głos modulował, ściszał go, wzmacniał i czego tam jeszcze uczą aktorów. 

Gdybym  był (o , marzenia!) wielkim aktorem, to bym z „Ach, ten Boguś” zrobił raz Moliera, raz Gombrowicza, Czechowa albo Fredrę. Becketta? Becketta bym nie zrobił. On nie był  w stylu Bogusia.

Ach, ten Boguś!

Nie „Bogusław”, nie „Pan Dyrektor”.

Tylko „Boguś”: ale przecież, mój Boże – z szacunkiem! 

Ach, ten Boguś!

Czysty wdzięk, czysta żywa inteligencja.

Zwiewność, ale i pracowitość (skąd on brał tę energię?) Ulotność z polotem.

I międzyludzkość.

Ale to są cechy, esencje filozoficzne.

A przecież Ach, ten Boguś  był niepochwytny.

Mimo to wirowaliśmy w jego orbicie. I nadal wirujemy:  prawda, proszę Państwa?

Ach, ten Boguś: jak go nie lubić!

Dariusz Bugalski

dziennikarz radiowej Trójki, poeta

————————–

Wciąż nie jestem w stanie myśleć o moich obrazach bez jednoczesnego myślenia o Bogusiu Wojtowiczu. Jego pasja, jego absolutne oddanie sztuce, jego kreatywność i niesłychana przedsiębiorczość, jego instynkt (kto inny wpadłby na pomysł wystawienia moich mrocznych prac w kopalni soli w Wieliczce!) – to wszystko cechy idealnego animatora i mecenasa sztuki. Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych. SĄ.

Jerzy Skolimowski

——————————–

            W 1999 roku przyjechałem, po raz pierwszy, do Tarnowa na otwarcie mojej wystawy podczas festiwalu komedii Talia. Kurator wystawy − Bogusław Wojtowicz wkrótce zaproponował mi kolejną wystawę pod egidą Galerii Miejskiej. Tak zaczęła się nasza ścisła współpraca, którą przerwało jego przedwczesne odejście − w okresie dziesięciolecia dyrektor Wojtowicz wiele razy gościł moje wystawy w Tarnowie, ale co może zasługuje na szczególną uwagę, zorganizował kilkadziesiąt wystaw w kraju i zagranica. Myślę, że bez przesady mogłem odtąd nazywać BWA Galerię Miejską w Tarnowie moją galerią.

            W niedługim czasie Wojtowicz przyciągnął do swojej galerii grupę znakomitych artystów o międzynarodowej reputacji, ustalając pozycję Galerii Miejskiej w Tarnowie na kulturalnej mapie Polski, nie zaniedbując przy tym miejscowego środowiska artystycznego. Przyłączając do swojego zespołu Ewę Łączyńską − Widz, obecnego dyrektora, zadbał o należyte miejsce artystów młodszych pokoleń  w programie galerii.

            Bogdan był prawdziwym aranżerem sztuki. Amerykańskie hasło: „Man, it can be done!” doskonale odnosiło się do niego. Nie istniała dla niego kategoria rzeczy niemożliwych. Fenomenalnie wyczuwał artystę, z którym współpracował, starając się adoptować takie niezwyczajne przestrzenie wystawiennicze, w których pokazane prace zyskiwały dodatkowy wymiar. Myślę tutaj przedewszystkim o Młynie Szancera w Tarnowie czy dziedzińcu klasztoru Dominikanów w Lublinie. Nie znałem drugiego takiego entuzjasty i kulturalnego menadżera, tak dalece oddanego sztuce, jak Ś.p. Bogusław Wojtowicz. Jego brak jest dotkliwie odczuwany przez wszyskich, którzy się z nim zetknęli. 

Andrzej Dudziński

——————————–

 Prośba o napisanie wspomnienia o Bogusławie Wojtowiczu dotarła do mnie w trakcie podróży do Bielska-Białej. Jechałem tam na czwartą edycję FotoArtFestivalu. Przed kilku laty, w drugiej edycji tej imprezy, uczestniczyłem wspólnie z Bogdanem. Razem oglądaliśmy wystawy, spektakle, zastanawialiśmy się nad obszarami przyszłej  współpracy, myśleliśmy o przeniesieniu kilku imprez do Tarnowa, proponowaliśmy zaprzyjaźnionym organizatorom własne pomysły.

         Do Bielska-Białej – podobnie jak do kilku innych miast – wracaliśmy jeszcze kilka razy; na wystawy, spotkania, warsztaty czy promocje. Bogdan oprowadzał mnie po Bielsku-Białej, jak wcześniej czy później po Tarnowie, Rzeszowie, Lublinie, Krakowie, Bratysławie, Dusseldorfie  czy oczami wyobraźni po ukochanym Paryżu. To były Jego miasta! Zaraził mnie ogromną do nich miłością.

         Ceremonia otwarcia tegorocznego Festiwalu odbyła się w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Przypominam sobie jak przed laty wspólnie z Bogdanem myszkowaliśmy po teatralnych zakamarkach. Próbowałem przywołać w pamięci Jego opowieści o ludziach tego teatru ,o premierach i licznych wydarzeniach kulturalnych miasta. Pokazywał mi miejsca z którymi On i Jego żona Klaudia związani byli przez kilka lat. Tu pracowali, tu pierwsze kroki stawiała ich córka Ania, tu wracali, gdy tylko mieli czas.

         Podczas ostatniej podróży do Bielska-Białej bardzo mi brakowało barwnych opowieści Bogdana, naszych wspólnych spacerów i niespożytej – zdawałoby się –    pozytywnej i twórczej Jego energii. Zarówno w teatrze jak i w „naszym” hotelu Prezydent czułem się nieswojo. Inaczej patrzę też już na Tarnów czy Lublin, gdzie tyle ostatnio spędzaliśmy czasu. Nawet w Tatrzańskiej jest już inaczej, choć tylu w niej Przyjaciół. Brak tylko tego najważniejszego…

Janusz Fogler

—————————

Boguś Wojtowicz – zjawisko

 Pierwszy mój przyjazd do Tarnowa. Dojeżdżam do hotelu. Wchodzę do lobby, nie wierzę, że może jescze istnieć takie sanktuarium poprzedniej epoki. Z tego letargu wybija mnie zjawa jaką wydaje się być człowiek przeniesiony jeszcze z innej epoki. Podobną sytuację oglądałem niedawno w kinie w filmie Paryż o północy Woody Allena.

Boguś, ubrany w piękną, jasną, powiewną marynarkę, z lekko uniesioną głową w okalającym

szyję białym, postawionym kołnierzyku, ściska mi rękę i pięknym, dżwięcznym głosem ozdobionym francuskim r wprowadza mnie w plany pleneru…

Czuję się w dobrych rękach. Wiem, że potrzebujemy się nawzajem. I tak było przez wiele lat.

 Tomek Sikora

——————————–

Nasza znajomość początki miała jeszcze w rzeszowskich czasach. Po studiach szukając swojego miejsca w fotografii wylądowałem w Oddziale Krajowej Agencji Wydawniczej w stolicy Podkarpacia. Wszyscy byliśmy wtedy młodzi z głowami pełnymi pomysłów, bywało szalonych. Kręciły nas spektakle Szajny, Kantora, dobra muzyka, fotografie Jurka Jawczaka, długie dyskusje o sztuce, dziewczynach, życiu, a wszystko w oparach wódki, wina i papierosów. Spotykaliśmy się najczęściej spontaniczne przy różnych okazjach, a to w kawiarence BWA lub EMPiK-u, z rzadka w jakiejś knajpie, sporadycznie w domach. Już wtedy żyliśmy w pośpiechu. Wbrew powszechnym dziś wyobrażeniom o tamtych czasach, potrafiliśmy się dobrze bawić i cieszyć życiem. Później nasze drogi na długie lata się rozeszły, trafialiśmy w różne miejsca, ale zawsze wierni byliśmy naszym pasjom.

Znowu spotkaliśmy się dzięki Januszowi Foglerowi, podczas jego wystawy w Starej Galerii ZPAF w Warszawie, choć głowy nam przysiwiały, a o zdrowiu można było powiedzieć że było, zachłanność na życie pozostała ta sama. Podziwiałem Bogdana za jego determinację, konsekwencję w realizację zamierzeń i wielką życzliwość dla innych.

Później spotkań było kilka, Plener w Tarnowie, wystawy wspólnych znajomych i kolegów, a w końcu moja wystawa. Rozmowy telefoniczne, bez żalu szybkie i konkretne. Obydwaj czuliśmy, że licznik bije. Ścigaliśmy się z czasem, jeszcze planowaliśmy wspólne działania, jeszcze w październiku w kawiarence na dziedzińcu ASP mówiliśmy o następnym roku… choć w oczach tlił się niepokój. Jakże szybko okazało się, uzasadniony! A potem… odszedł Bogusław Wojtowicz – spóźniona, mocno spóźniona wiadomość zastała mnie na dyżurze w Ustrzykach Górnych…

 Mariusz Wideryński